Komentarze: 8
Nie mogłam zasnąć.. Od momentu kiedy położyłam się do łóżka, bezsensownie gapiłam się w sufit, usiłowałam zasnąć, a tu nic. I nagle coś mnie tknęło...
Stare pudełko ze 'skarbami', pamiątkami i innymi śmieciami samo wciskało mi się w ręce, więc cóż mogłam poradzić? Porozkładałam jego zawartość na łóżku, wokół siebie, by wszystko dokładnie przejrzeć. Stos pocztówek odłożyłam na bok, nie chciało mi się ich przeglądać. Jakieś pomazane, pogniecione papierki znalazły od razu swoje miejsce w śmietniku. Z siedem klisz z obozów, do tej pory nie wywołanych, a przecież tyle czasu minęło, 4 lata...
4 lata od ostatniego turnusu, bo na obozy konne do N. W. jeździłam regularnie przez 6 lat, w każde wakacje na conajmniej 3 turnusy. Taaaka gówniara jeszcze byłam.. Mówią, że czas tak szybko leci, a ja mam wrażenie jakby od tamtych czasów minęło z pół wieku. Na twarzy zagościł sentymentalny uśmiech...
Przełożyłam z jednej kupki na drugą dyplomy ukończenia turnusu obozowego, każdy starannie oglądając. Zastanawiam się, po co ja to jeszcze trzymam, jednak o wyrzuceniu nie ma mowy. Następnie pod ręką znalazły się 3 zeszyty. Tak, 3 zeszyty zawierające mnóstwo rysunków, adresów, dedykacji, a przede wszystkim rozmów. Rozmów, kórych ze względu na konflikty między współlokatorami nie dało się przeprowadzić werbalnie. Ba! Nie wolno było! Tak więc zabrałam się do czytania, zaczynając od rozmówek...
Już przy pierwszych zdaniach uśmiech cisnął sie na usta, jednak dość szybko ustąpił zdziwieniu. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo zmieniłam się przez ten czas. Kiedy zobaczyłam jakie rzeczy były dla mnie wtedy sprawą życia i śmierci, byłam w szoku. Jakiś czas siedziałam z otwartymi szeroko ustami i łapczywie pochłaniałam kolejne słowa. Do tej pory trudno mi uwierzyć, że taka byłam.
Troszkę się jeszcze nadziwiłam, później pośmiałam z tego, jak wielkie znaczenie miały dla nas ówczesne wydarzenia. To nasze zaangażowanie i powaga. No posikać się ze śmiechu można. (Całe szczęście, że intuicja już wcześniej zaprowadziła mnie do toalety.). I ten nasz 'dojrzały' sposób załatwiania pewnych spraw. Ach, piękne czasy, kiedy tylko takie problemy miało sie na głowie, powróćcie, czekam na was z otwartymi ramionami...
Kolejny zeszyt był mniej treściwy. Oddany niegdyś panu Z. w celu zebrania podpisów wszystkich miejscowych chłopców, został brutalnie pomazany markerem, na każdej stronie, w bezładne bazgroły. Nawet okładki nie oszczędzono. Z radością jednak przeglądałam ów zeszyt kartka po kartce, gdyż swego czasu objaśniono mi wymowe i przesłanie każdego 'dzieła'. Niepochamowana potrzeba roześmiania się w głos musiała zostać stłumiona przez poduszkę, gdyż mogłoby to zaowocowac przebudzeniem rodzicielki.
Na koniec zostały mi zdjęcia, z jedynej kliszy którą udało mi się wywołać. Łzy wzruszenia gęsto pokryły policzki. Dziwne, mieszkam w tym samym mieście co większość tych ludzi, a jednak od 4 lat spotkałam się może z trzema osobami. Ale wracając do fotografii, nie udało mi się powstrzymać...
Kiedy zobaczyłam zdjęcia wspomnianych wcześniej miejscowych chłopców, parsknęłam śmiechem na całego. Rodzicielka, na moje szczęście wzięła to najwyraźniej za atak kaszlu, pozostały po chorobie, albo zwyczajnie nie usłyszała. Po przeczytaniu tych wszystkich rzeczy i odświerzeniu wydarzeń, twarze na zdjęciach wydawały się absurdalne! Jak można było się tak zachwycac panem Ż, panem K., panem Sz., czy panem D., no na miłość Boską! To się nie mieści w głowie...
Skończyłam ze zdjęciami i przypomniałam sobie, że jest jeszcze zeszyt z adresami i dedykacjami. Sięgnęłam po niego w sumie tylko po to, żeby sprawdzić, czy kogoś jeszcze pamiętam. Jak się okazało, pamiętam całkiem sporo osób. Wciąż zastanawiam się, czemu z żadną z nich nie utrzymuję kontaktu. Ponieważ nie było już nic do oglądania pochowałam rzeczy i zauważyłam, że już świta za oknem. Chyba ze snu nici...
Tyle wspomnień i emocji leży zamknięte w małym pudełku, prześlizguje się pomiędzy śmieciami. I wciąż trudno mi uwierzyć, że taka kiedyś byłam. Ale musze przyznać, że to były piękne czasy. Chciałabym tam jeszcze kiedyś pojechac, pochodzić po wydeptanych przez wspomnienia leśnych ścieżkach, zajrzeć do koników, pójść nad jeziorko w K. na gąbczastą, mrożoną pizzę z mikrofalówki za 5 zł. Kawał czasu spędziłam na tej zabitej przysłowiowymi dechami wsi i chyba zdążyłam ją pokochać. Czułam się tam nieraz bardziej u siebie, niż we własnym domu. Przydałoby się tam wrócić, choć na chwilkę....
(P.S. Tęsknię...)